Maj 07, 2024, 16:47:04
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj
Aktualności: Forum SMF zostało uruchomione!

Powiedz Przyjacielu i wejdź.



Autor Wątek: Flagz-Ud  (Przeczytany 1030 razy)

Auzrud

  • Nowy użytkownik
  • *
  • Wiadomości: 4
  • Ashdautas Vrasubatlat!
    • Zobacz profil
    • Imperius
Flagz-Ud
« dnia: Październik 05, 2015, 18:31:37 »


Flagz-Ud

Droga bestii





Nawet orkowie potrzebują niekiedy czasu by odpocząć. Nawet tak twarde i wytrzymałe bestie, zrodzone z mrocznej mocy i pogardy, tracą w końcu siły, dochodząc na skraj wytrzymałości.

Tak właśnie było teraz.

Oddział forsownym marszem przebył w ciągu kilku dni dystans od Gór Cienia do południowego Eriadory, w międzyczasie walcząc i ukrywając się przed pościgiem. Biegli wiele dni i wiele nocy, nie jedząc, nie pijąc i nie śpiąc, cały czas wytężając węch w poszukiwaniu goniących ich jeźdźców. Blisko połowa z czterech dziesiątek orków padła podczas podróży, z wycieńczenia lub od ostrzy Rohirrimów. Ci którzy przeżyli, teraz odpoczywali w głębokich i ciemnych lasach Enedwaith, gdzie od wielu już lat nie zapuszcza się ręka ni Królów Rohanu, ni Namiestników z Gondoru.


Rożen powoli obracał się nad ogniem, swąd spalenizny mieszał się z gryzącym dymem. Ciemność nocy rozpraszana tylko słabym blaskiem księżyca, gęste, wysokie drzewa rzucają cienie o dziwnych, kołyszących się wraz z podmuchami wiatru, kształtach. Tej nocy ptaki nie śpiewają, małe zwierzęta nie buszują wśród korzeni. Tej nocy w lesie rozbrzmiewa Czarna Mowa.

-Mówie ci, ten królik ma już dosyć! Z tej strony jest już całkiem zwęglony. -mówił piskliwy, przywodzący na myśl zgrzyt metalu głos - Zdejmuj go, dziel na kawałki!
-Morda, Snaga. Nikt cie nie pytał o zdanie. -niższy, gardłowaty głos przerwał tamtemu - Ja go złapałem i ja będę go żreć. Sam zdecyduję kiedy będzie dobry.*

Kilku orków siedzących w okół ogniska poruszyło się, wpatrując się w ogień. Mówiący był dużym, czarnoskórym urukiem, zwycięzcą wielu walk i zdobywcą licznych blizn. Jego przedmówca, niski i zgarbiony pośledni goblin nie wydawał się być dla niego godnym przeciwnikiem, nawet jeśli pod względem zjadliwości i okrucieństwa przodował w całym oddziale, za wyjątkiem być może tylko dowódcy. Nikogo nie zdziwiło więc, gdy z syknięciem odsunął się o kilka kroków, swoje niezadowolenie okazując tylko w postaci wyszczerzonych kłów. Na tym zapewne skończyłaby się cała sprawa, bo zadowolony uruk nie zamierzał ścigać dalej przeciwnika, gdyby nie nagłe nadejście dowódcy.

-Co żeś powiedział? -spytał podchodzący, swym głosem przypominającym szczekanie psa sprawiając że siedzący najbliżej cofnęli się niespokojnie -
Sam będziesz żreć i z nikim więcej się nie podzielisz? A o dowódcy swoim, psi synu, zapomniałeś?

Splunął na ziemie, krzywiąc się paskudnie. Zwał się Mauhúr, był starym i przebiegłym weteranem, a przy tym wzrostem nie ustępującym większości uruków. Jego czarną skórę osłaniał skórzany pancerz, którego nigdy nie zdejmował, nawet do snu. Słynął z napadów furii, w trakcie których nie zwykł rozróżniać swoich od wrogów. Wyglądało na to że jeden z takich napadów właśnie nadchodził, co mogło źle wróżyć dla jego podwładnych.


-I bardzo dobrze, że nic nie dostaniesz. -odezwał się nagle chrapliwy głos, gdzieś z nieco większej odległości od ogniska, gdzie siedziała większość orków -Taka zdradziecka kupa gnoju jak ty nie zasłużyła na gryz mięsa, skoro reszta musi żywić się chlebem.
Rozbrzmiały szepty i tłumiony rechot, jeszcze bardziej rozwścieczający obrażanego orka.
-Jak śmiesz! -wrzasnął, plując śliną na około - Który to? Przyznać się, albo ukażę wszystkich!

Na te słowa wszystkie śmiechy umilkły jak ucięte nożem. O karach wymierzanych przez Mauhúra było wiadomo wiele, głównie od nieszczęśników którzy mieli pecha by je przeżyć. Przez chwilę wydawało się że żaden z orków nie odważy się przyznać, po chwili jednak z ziemi podniosła się jedna z postaci. Również uruk, jak zresztą większość spośród tych którzy przeżyli.
-Faktycznie, nikt nie chce być przez ciebie karany. Za bardzo śmierdzisz by się do kogoś zbliżać. -odparł głośno, podchodząc o parę kroków.

Większość orków zaczęła wstawać, niezawodnym instynktem wyczuwając że lada moment poleje się krew.
-Ty! Ty parszywy śmieciu! Wypruję z ciebie flaki! - ryknął doprowadzony do furii dowódca. W mgnieniu oka wyrwał zza pasa ostrze i skoczył na przeciwnika, biorąc niski zamach.

Zdawać by się mogło że to już koniec walki, nic takiego jednak nie nastąpiło. Zaatakowany ork w ostatnim momencie schwycił wściekłego Mauhúra za nadgarstek dłoni trzymającej miecz i drugą ręką wyrżnął prosto w jego twarz, z nieprzyjemnym trzaskiem łamiąc mu nos. Ten ryknął i cofnął się nieco, wyrywając z uchwytu.
-Broń? Wyjmujesz na mnie broń, gnido? -ryknął teraz broniący się i również wyszarpnął z pochwy miecz. Pozostali orkowie skupili się wokół nich gromadnie, formując luźny okrąg. Niektórzy porykiwali dziko, inni zagrzewali walczących do wzajemnego mordobicia.
Mauhúr nie miał już za bardzo wyboru, w szale sam postawił się w sytuacji bez wyjścia. Zaatakował jednego ze swoich podwładnych, ten na oczach wszystkich stawił mu czoła. Teraz nie mógł już się wycofać, nie mógłby dłużej dowodzić oddziałem. Rycząc więc, zrobił jednyną rzecz jaka przyszła mu do głowy. Zaatakował.

Dalsze wydarzenia toczyły się niemal zbyt szybko by nadążyć za nimi wzrokiem. Dwóch uruków zadawało sobie potężne ciosy, każdy zdolny odrąbać kończyny lub zerwać łeb z karku. Jak dwie dzikie bestie krążyli wokół siebie, ostrymi jak rzeźnickie tasaki mieczami próbując wzajemnie pozbawić się życia. Wydawało się że walka trwać będzie długo, bo obydwaj dawali z siebie wszystko. Koniec, jak to zwykle bywa, nadszedł jednak szybko i niespodziewanie. Za którymś razem gdy Mauhúr zamachnął się do kolejnego niskiego cięcia, jego przeciwnik zamiast skierować ostrze do obrony przed atakiem, rzucił się na niego, gwałtownie zmniejszając dystans. Nim ogarnięty wściekłością dowódca zdołał zorientować się co się właściwie dzieje, już uderzony czołem w złamany wcześniej nos, stracił równowagę i przewrócił się w tył.

Pech chciał, że za plecami miał właśnie ognisko.

Natłuszczona skóra jego wielokrotnie łatanego pancerza zajęła się szybko, znacznie szybciej niż zdołał otrząsnąć się z szoku. Jego wrzask przeszył niebo, gdy płomienie ogarnęły jego tors, błyskawicznie strzelając w górę, ku twarzy. Jego usta już otwierały się by krzyknąć poraz drugi, nieoczekiwanie jednak przyszedł kres jego męce. Postacią tą był porządnie wyszczerbiony już miecz, z szarpnięciem odrąbujący wyszczerzoną z bólu głowę od ciała.

Orkowie zamilkli, ze zdziwniem patrząc na skwierczące w ogniu ciało dotychczasowego wodza i na jego odrąbaną głowę. Z wolna przenosili wzrok na jego zabójcę, dyszącego ciężko ciemnoskórego uruka z wyszczerbionym ostrzem w rękach. Przez kilka uderzeń serca czuć było ich zawahanie, po chwili jeden z nich krzyknął jednak:
-Auzrud!
-Auzrud! -powtórzyło więcej okrutnych głosów, więcej ostrzy wzniosło się w powietrze, w salucie dla zwycięzcy.
-Zar! Zar Auzrud! -ryknął sam walczący, podnosząc do góry odrąbaną głowę poprzednika.
-Zar Auzrud! Auzrud wódz! -ryczeli orkowie gromko, schylając głowy i oddając mu hołd.

Tej nocy ciało Mauhúra napełniło żołądki całego oddziału.



* = wszystkie dialogi prowadzone są oczywiście w mowie orków

Fenris

  • Administrator
  • Nowy użytkownik
  • *****
  • Wiadomości: 36
    • Zobacz profil
Odp: Flagz-Ud
« Odpowiedź #1 dnia: Październik 05, 2015, 22:04:01 »
Po ostatnich wydarzeniach, czas mknął szalenie. Dni mijały jak wtedy, gdy zagrożeniem nie był deszcz i przemoknięty posiłek, a łopot smoczych skrzydeł i ich ryki, niosące się po dolinach.
To było wtedy.. Zapomnij. I zapominał. Z każdym nowym dniem na południu, Fenris zatracał się w nowym świecie. W obietnicy złożonej poległemu i własnej, nieustępliwej bucie.
Bucie która nie pozwoliła mu usiedzieć na rzyci. Tego dnia gdy się rozeszli po śmierci Aethelreda, pożegnał oba Elfy, które jako pierwsze ich powitały na nowych ziemiach, zapamiętał twarz obcej dziewczyny z krwią brata na rękach i obiecał rychłe spotkanie swej siostrze Rayli.
Nie brał nikogo za towarzysza, bo i nie chciał by wydarzenia zatoczyły koło. Dość mu druhów i dość kopania im mogił. Przynajmniej teraz.
Dzień jak każdy inny, gdy mknął w siodle, a koń rwał pod nim chyżo. Ziemia i kamienie pękały pod rosłymi kopytami zwierzęcia, które niosło swego właściciela coraz dalej i dalej w nieznane.
Fenris zaopatrzył się oczywiście w wikt, mapy i poznał nieco nowego świata. Poznał też ludzi i zasady nim rządzące. Zasłyszał wiele legend i bajań, a także przestróg i wróżb. I wszystko to spamiętał, choć połowa z tego była pewnie nieco.. przesadzona.
Gdy usłyszał o krajach na wschodzie, o Wojowniczych Jeźdźcach ze stepów i królestwie krasnoludów, zdało mu się to całkiem kuszącą ofertą. Szczególnie, że wszyscy oni mieli swych wrogów, a ten kto ich ma, ma także pieniądze na opłacenie najemników.
I pewnie dotarłby gdzieś tam na czasie, gdyby nie przestroga rumaka pod nim.
Przestroga dzika, pełna wierzgnięć i niepokoju. Rumak od czasów Północy nie był tak zdenerwowany. Jeździec zatrzymał się i rozejrzał, mimowolnie kładąc dłoń na głowni miecza. Jego wzrok otaksował lasy na około, na mapach podpisane jako Enedwaith.
Puszcza była spokojna, przepełniona ciszą i mistycyzmem. I właśnie dlatego nie spodobało mu się to miejsce. Było zbyt.. stare. A takowe miejsca, zazwyczaj do spokojnych nie należą.
Zeskoczył z konia i rozejrzał się przez chwilę, by uczynić kilka kroków naprzód, zostawiając jurne zwierzę w tyle.
Zwierzę, co coraz bardziej się szamotało. Jak zwykle miało rację. A Ja jak zwykle mu ufałem, mimo, że nie usłuchałem.
Gdy wiatr zadął mocniej, wtedy to poczuł. Dym uderzył w nozdrza wojownika, a trzask gdzieś z boku wyrwał Go z osłupienia. Było już jednak za późno na wycofanie się. Byli wszędzie.
__________________________
Pierwszy cios zbiłem instynktownie, co trudnym nie było. Właściciel miecza który miał mi rozpłatać łeb, zaryczał wcześniej zdradzając kierunek ataku i skąd sam atak nadchodzi. Odrąbałem mu łapy przy samych ramionach, obracając się napięcie. Kolejny cios wgniótł mu napierśnik w tułów, przechodząc dalej, aż ostrze me wyślizgnęło się drugą stroną, rozrąbując bestię na dwoje.
Było ich jednak więcej. O wiele więcej niż oczekiwałem, a rozpłatany na dwoje towarzysz.. nie zrobił na nich najmniejszego wrażenia. Kolejny doskoczył z takim samym rykiem, parując me pchnięcie z wulgarną precyzją. Zdziwił się chyba mą siłą, gdy wyrwałem mieczem w bok tak, że cios który wcześniej sparował i tak sięgnął jego biodra, wbijając się w nie. Takie były skutki owalnych tarcz i braku umiejętności w obyciu z nimi.. Wyrwałem miecz, by moment później rozciąć łeb tamtego na dwoje, mimo hełmu. Zdążyłem jeszcze wykręcić młynka mieczem, nim pierzasty grot utkwił w mej łopatce. Opancerzonej łopatce, czego następstwem była utrata równowagi. Niemal wyrżnąłem jak długi, ledwie opierając się na kolanie. I to był błąd. Tak samo jak i błędem byłby upadek, nic nie mogłem poradzić. Paskudne, ryczące istoty obskoczyły mnie z wszystkich stron. Cudem odskoczyłem na bok, unikając gradu burzliwych ciosów. Gdy jeden z nich mnie sięgnął, poczułem jak oczy zalewa mi krew.. Psia jucha!
Złapałem pewniej swe umiłowane mieczysko, robiąc wymach na oślep. Trafiłem, bo rozległ się zgrzyt i zawodzenie pełne bólu. A potem zaprzestano ataków. Pośpiesznie przetarłem oczy z krwi, akurat by dojrzeć rosłą bestię kroczącą w Mą stronę. Inni rozchodzili się przed nim, mamrocząc imię.
Auzrud. Tak, tak mi się przynajmniej wydawało.
Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że wpadłem w łapy orków o których tyle wcześniej słyszałem.
« Ostatnia zmiana: Październik 05, 2015, 22:11:37 wysłana przez Fenris »

Auzrud

  • Nowy użytkownik
  • *
  • Wiadomości: 4
  • Ashdautas Vrasubatlat!
    • Zobacz profil
    • Imperius
Odp: Flagz-Ud
« Odpowiedź #2 dnia: Październik 08, 2015, 19:18:52 »


Burzliwa noc w leśnej głuszy Enedwaith przeminęła. Poranny blask oświetlił miejsce w którym obozowały mroczne istoty. Tymczasowy obóz stał pusty, ślady po wygaszonym ognisku, odciski ciężkich buciorów i resztki czarnej krwi - to wszystko co zostało w tamtym miejscu.

Orkowie ruszyli dalej. Banda zmierzała na północ.

Ta pozornie przypadkowa decyzja podjęta została na skutek wielu powodów. Nowy wódz chciał wyraźnie odciąć się od pasma nieszczęść jakie spadły na jego poprzednika, zmusił więc swych podkomendnych do nowego działania, nie dając im czasu na rozważenie możliwości zakwestionowania jego przywództwa. Zmierzając w tę stronę orkowie oddalali się również od granic Rohanu, skąd spodziewać się mogli pościgu. Zmierzali w tereny znacznie dziksze i rozleglejsze, gdzie od upadku Królestwa Arnoru nie istnieje już żadna moc, zdolna zaprowadzić porządek. Gdyby Mauhúr żył, zapewne wiedziałby czy kierunek odpowiada rozkazom Władcy Mordoru. Było jednak inaczej, nowy przywódca nie czuł się wcale w obowiązku do wykonywania nieznanych mu poleceń, które pchnęły wielu jego towarzyszy w objęcia śmierci. Dwudziestu orków ruszyło więc na północ, podążając za swym nowym wodzem.

Pierwsze godziny podróży przebiegały sprawnie, kolejne mile szybko znikały za ich plecami, gdy wojownicy przedzierali się przez knieje. Las był gęsty, a większość z nich była rosłymi urukami, nie czekali więc nocy, równie sprawnie radząc sobie za dnia. Kilku mniejszych orków syczało gniewnie na tą decyzję, ale cóż mogli zrobić. Wódz kazał, a nikt nie chciał stać się jego ofiarą, zbyt dobrze pamiętali jego nocną walkę.  Maszerowali szybko, z zapałem typowym dla nasyconych orków, bojących się kary za nieposłuszeństwo. Jako pierwsi kroczyli niscy, zgarbieni orkowie z Gór Mglistych, wśród których prym wiódł Ulposhat, najokrutniejszy spośród wszystkich. Przetrząsali oni teren, wypatrując niebezpieczeństw i wrogów, a także czegoś co mogliby zeżreć, niewiele bowiem wyrwali dla siebie mięsa podczas krwawej uczty zeszłej nocy.  Za nimi kroczyli zaś urukowie, wyglądem znacznie podobniejsi do ludzi. Skóra była ich czarna, postura wyprostowana. Kły mieli długie, ostre, brudne jeszcze od krwi. Nosili mocniejsze pancerze, lepszą nieśli broń. Większość dzierżyła proste miecze, sadzą pokryte i zdobień pozbawione. Niektórzy mieli też tarcze, pokryte znakami ich mowy, twardej, chrapliwej, nieprzyjemnej.
 Właśnie wśród otoczenia rosłych uruków miejsce swe w bandzie zajmował wódz. Auzrud, nowy Zar bandy. Nie nosił on zbroi, jego tors i lędźwie okrywały tylko postrzępione pasma zdobytych niegdyś skór i futer. W swych czarnych, zakończonych ostrymi pazurami rękach niósł duży, dwuręczny topór, trofeum zdobyte dawno temu w Mordorze, pamiątka po jednym z przeciwników których pokonał. Jego krawędzie były już mocno wyszczerbione, sama broń jednak dalej pozostawała bardzo niebezpieczna w silnych i sprawnych łapach jej posiadacza.

Słońce dawno już sięgnęło zenitu i wolno poczynało już obniżać swój łuk, gdy Ulposhat podbiegł do wodza, skrzekliwie domagając się uwagi.
-Zarze! Zarze Auzrudzie!

Rosły uruk uniósł w górę zaciśniętą pięść, zatrzymując oddział. Groźnym wzrokiem zmierzył podwładnego, jakby rozważając odrąbanie mu łba na miejscu, jako przykładu dla reszty. W końcu jednak tylko wyszczerzył kły.
-Mów. -rzucił krótko, głosem twardym i ciężkim.
-Panie, od strony ścieżki czuć ludzkie mięso! Jakiś jeździec zmierza tutaj z naprzeciwka! -goblin wyrzucał z siebie słowa jakby parzyły go w język, piskliwym głosem i gestykulacją skupiając na sobie uwagę większości kompanów.
-Jest sam? Nie podąża za nim nikt więcej? -Auzrud znów wyszczerzył kły, wciągając nozdrzami powietrze. Faktycznie, wiatr niósł ze sobą dość nikły zapach człowieczego i końskiego mięsa. Okoliczni orkowie zarechotali, również to czując.
-Nie.. Tak, panie! Sam, samiuteńki, jak palec w okaleczonej dłoni! -rzucił prędko Ulposhat, oblizując wargi - Tylko on i jego piękny, pyszny koń…
-A więc na co czekamy? -przerwał mu jeden z uruków - Zarżnijmy go!
Auzrud warknął gniewnie, odwracając się w jego stronę. Obrzucony krwiożerczym spojrzeniem czarnoskóry ork cofnął się, ale jego pobratymcy zareagowali entuzjastycznymi porykiwaniami. Od dawna już nie odnieśli żadnego zwycięstwa, głodni byli krwi. Kto wie co stałoby się gdyby im tego odmówiono…
-Zaczekamy go tutaj, ukryci wzdłuż drogi. -po krótkiej chwili milczenia rzucił wódz, gdy tylko jego podwładni się uciszyli - Nie może uciec!
Urukowie zawyli z radości, Ulposhat zaś odbiegł z sykiem do stojących nieopodal goblinów, przekazując im te jakże szczęśliwe wieści.



 Nie minęło wiele czasu gdy rozpoczęła się walka. Zaskoczony, o dziwo walczył nad wyraz skutecznie, ostrzeżony przez cholernego wierzchowca. Pierwszy ork, który rzucił się na niego, ten sam który wcześniej przerywał swojemu panu, zginął w mgnieniu oka, rozlewając wokół siebie kałużę czarnej posoki. Następny był jeden z mniejszych goblinów, zbyt spragniony mięsa by zważać na zarąbanego kompana. Co gorsza, jego pośpiech sprawił że przygotowani zawczasu łucznicy nie mogli wystrzelić, zmuszeni czekać aż ich towarzysz skończy walkę. Dopiero gdy cios miecza rozłupał jego czaszkę zabrzęczały cięciwy ich łuków. Kilka strzał chybiło zupełnie, tylko jedna ugodziła w cel. Uderzenie niemal przewróciło broniącego się przed ciosami wojownika i sprawiło że reszta rozochoconych orków rzuciła się na niego… Zdecydowanie postąpili zbyt pochopnie, co w mgnieniu oka stało się jasne. Broń napadniętego ugodziła w odsłonięte gardło jednego z uruków, rzucając go w spazmach na kolana, chwytającego się rozpaczliwie za gardło by się nie wykrwawić. On sam o mały włos uniknął wymierzanych mu ciosów, przedłużając swój żywot o kolejnych kilka sekund.
 Głośny ryk przerwał krwawe widowisko.

 Skupieni wokół samotnego człowieka orkowie przez ułamek sekundy zawahali się, jednak posłusznie rozstąpili się, z mniejszym lub większym szacunkiem szepcząc imię swego wodza, swego Zara.
 Auzrud zatrzymał się na pięć kroków przed człowiekiem, wbijając w niego spojrzenie czarnych, jadowitych oczu. Podchodząc, wzrokiem ogarnął miejsce walki. Dwa trupy, jeden umierający. Słaby wynik, jak na samotnego podróżnika, który miał być łatwą ofiarą.
-Ushatar...* -rzekł powoli, z namysłem oblizując kły. - Ulposhat, snaga!**
Jeden z niższych, przygarbionych orków, dotychczas starający się osaczyć pozostawionego nieco z tyłu wierzchowca ofiary ich bandy, teraz oderwał się od swych towarzyszy i biegiem zbliżył się, z zaciekawieniem przyglądając się otoczonemu przez uruków człekowi.
-Lat ta-folunan sharauurz?*** -warknął Auzrud, na co pośledni goblin szybko pokiwał głową, potakując.
-Lat ta-folunub shara ob Rohan.**** - rzekł więc rozkazującym głosem, wskazując na człowieka.

Mniejszy ork oblizał wargi i przełknął ślinę, schylając pokornie głowę. Teraz dopiero żałował wczorajszego chwalenia się swoim pochodzeniem z górskich jaskiń Ettenmoors, dzięki któremu poznał nieco języka używanego przez ludzi.
-Ty -zaczął, piskliwym i nieprzyjemnym głosem- Ty człowiek-kal? Człekczłowiek-Rohan? -wyrzucił z siebie w końcu, z trudem przypominając sobie z dawna posłyszane słowa. Miał nadzieję że człowiek go zrozumie, w przeciwnym wypadku wódz może uznać że został okłamany… Poprzednik Auzruda miał długą listę kar dla tych którzy to obrazili go w ten sposób.

Stłoczeni wokół człowieka orkowie stali w luźnym okręgu, ze zniecierpliwieniem patrząc na swego wodza i niedoszłą ofiarę. Na pierwszy rzut oka widać było że gdyby nie autorytet wodza, natychmiast rzuciliby się dokończyć dzieła. Tylko jęczący z ociekającym krwią, rozciętym gardłem pechowy uruk zbyt skupiony był na rozpaczliwym zatykaniu sobie rany łapami by myśleć o walce. Tymczasem reszta pomniejszych goblinów bezskutecznie próbowała złapać konia, który miał na tyle rozumu by cofać się przed ich długimi, powykrzywianymi łapami. Dawno już ustrzeliliby go ze swoich krótkich łuków, gdyby nie to gorące pragnienie własnoręcznego pozbawiania życia, które kryje się w duszy wszystkich mrocznych stworzeń.

Ostatecznie gorąca krew zawsze smakuje najlepiej.


*- "Wojownik…"
**- "Ulposhat, gnido!"
***- "Znasz ludzką mowę, tak?"
****- "Spytaj człowieka czy pochodzi z Rohanu"

 

Carbonate design by Bloc
variant: carbon
SMF 2.0.6 | SMF © 2013, Simple Machines
Polityka cookies
Darmowe Fora | Darmowe Forum
shi-no-gakko truegaming aldara blume-treu steampunk